Podsumowanie 2 lat obserwacji partycypacji i konsultacji w Polsce w ramach partnerstwa z CitizenLab. Okolicznościowy tekst do uczestniczek i uczestników 9 Forum Praktyków Partycypacji 2022 w Dąbrowie Górniczej.

Skąd CitizenLab w Polsce?

O CitizenLab cynk dał mi kolega ze studiów, naówczas asystent w biurze europosła Pawła Kowala – Paweł Purski, a dziś polski dyplomata w Wilnie. Gdy zwróciłem się do CitizenLab, bardzo się zdziwili, że ktoś z Polski w ogóle zainteresował się ich działalnością. Wietse, współzałożyciel startupu zrobił mi prezentację na przykładzie Warszawy. 

Nie mogłem uwierzyć, że są takie rzeczy na świecie. Nigdzie tego w Polsce nie widziałem. W ogóle nigdy nie widziałem czegoś takiego. Zacząłem dopytywać: ale to naprawdę działa? Ktoś tego rzeczywiście używa? Wietse przesyłał linki do oficjalnych platform miast, miasteczek, dzielnic, partii politycznych, strajków klimatycznych. Na tamten czas ponad 150 platform angażujących ludzi w debaty wokół przyszłości ich społeczności. W Chile ludzie za pomocą CitizenLabu dyskutowali o zmianach w konstytucji i to w czasach gdy u nas trwało zamieszanie wokół Trybunału. Chile, to przecież wcale nie taka znowu dojrzała demokracja, jak te za Odrą. Wniosek: skoro to działa w Chile, to w Polsce też musi się udać!

Niedostrzeganie

To było 2 lata temu. W tym czasie przybyło kolejnych 150 klientów – tak klientów, bo CitizenLab to jednak idea, za którą stoi model biznesowy. Przemyślany system, który ma zapewnić nie tylko “sustainability”, ale też zdolność adaptacji i rozwoju dla różnych potrzeb, w różnych warunkach, na różnych rynkach.

I to, że CitizenLab jest biznesem jest w moim odczuciu jedną z głównych przyczyn jego ostracyzmu. Odnoszę wrażenie, że w środowisku polskich praktyczek i praktyków partycypacji pokutuje przekonanie, że jak coś nie jest non-profit, to nie jest po dobrej stronie mocy.

Rozumiem, że przez minione 30 lat rozwinięto w Polsce zupełnie indywidualne, oparte na formule non-profit podejście do partycypacji. Szanuję ten dorobek. I jestem tu po to, aby powiedzieć, że ta formuła się wyczerpała. Wyraźnie widać ograniczenia podejścia opartego na rozwiązaniach open source, a co jeszcze poważniejsze – konsekwencje tego stanowiska dla tempa rozwoju partycypacji w Polsce. Chciałbym się mylić i jestem gotów wysłuchać wszelkich argumentów, ale po dwóch latach obserwacji jest to dla mnie po prostu jasne.

Ile znasz świetnych inicjatyw, które mogłyby się wspaniale rozwinąć gdyby nie brak pieniędzy? Tak szczerze. I nie chodzi tu o jakieś niebotyczne zyski. Chodzi o uczciwy, godny, stabilny zarobek, który stwarza poczucie bezpieczeństwa i daje warunki rozwoju projektu, który służy dobru społecznemu.

Mimo, że w sposób udokumentowany CitizenLab wszędzie tam gdzie się pojawia wypełnia swoją rolę rozwiązania wynoszącego zaangażowanie obywateli na zupełnie nowy, niespotykany dotąd poziom, wyraźnie odczuwam, że jego pojawienie się w Polsce jest w środowisku zbywane milczeniem.

Nikt nie powiedział tego wprost, ale coś jest na rzeczy. Przygotowana specjalnie dla środowiska polskich praktyków do partycypacji i konsultacji pre inauguracyjna prezentacja polskiej wersji przetłumaczonego przez mnie CitizenLabu rozesłana do ponad 120 kontaktów z ogólnodostępnej bazy praktyczek i praktyków partycypacji spotkała się z dokładnie  zerową odpowiedzią.

Szok i niedowierzanie. Ale jak to? Dlaczego? Co zrobiłem nie tak? Dlaczego ogłaszając i oferując obejrzenie czegoś co może odmienić rzeczywistość i pchnąć partycypację w Polsce o dekady wprzód, spotyka się z brakiem zainteresowania ekspertek i ekspertów, tych o których myślałem, że są liderami opinii, którzy kształtują ten sektor, nadają mu ton, są autorytetami i doradcami w branży?

Wielkie wewnętrzne, krzyczące we mnie “Dlaczego?”

To chyba wtedy po raz pierwszy pomyślałem: “Acha, więc tak to jest być sprzedawcą”. Długo nie mogłem odpowiedzieć sobie na przyczynę niemal kompletnego braku zainteresowania ze strony osób, które znalazłem w tej bazie: liderów ośrodków, dziennikarzy opiniotwórczych branżowych mediów, którzy zachowywali się tak, jakby CitizenLab w ogóle nie istniał.

Zacząłem pisać, dzwonić, zachęcać, wysyłać informacje masowo, ale też indywidualnie. Wszedłem w sieci społecznościowe. Zastanawiałem się, czego takiego ludzie potrzebują, żeby mieć pewność, że to nie jest ściema? Czego takiego ludziom trzeba, żeby uwierzyli, że oferujemy wiarygodny, sprawdzony, przetestowany w 6 letniej praktyce przez bardzo różne miasta, na różnych rynkach produkt, który po prostu robi swoją robotę. Rozwiązanie Civic Tech, które wynosi partycypację ze stron bipu i z salek domów kultury pełnych wąskiego grona wciąż tych samych miejskich gorliwców do szerokiej społeczności zupełnie nowych odbiorców. Że nie bez powodu dajemy miastom w ciemno 12 x więcej uczestników konsultacji w stosunku do tego co osiągali do tej pory, że 69 %uczestniczek i uczestników to ludzie przed 45 rokiem życia, którzy partycypują z komórek. Że odkrywamy zupełnie nową jakość, budując nawyk partycypacji w miastach na całym świecie.

Czy nie o to chodzi ekspertkom i ekspertom od partycypacji także w Polsce? 

Zaczynałem od NGS-ów, programowałem, nie byłem rasowym sprzedawcą, rozumiem, że popełniłem błędy w komunikacji. Ale zobaczyć się, porozmawiać, zapoznać się? To chyba nie boli? Rozmowa jeszcze nikogo nie stygmatyzuje? Nawet Jezus rozmawiał z celnikami. Co jest do cholery grane?

Zachodziłem w głowę zadając sobie pytanie gdzie popełniam błędy, co powinienem zmienić i czego jeszcze potrzebują praktyczki i praktycy partycypacji, aby zechcieli poznać dostępną dla polskich miast nowość w branży? Przykładów z kraju? Rozumiem, że tego mogą potrzebować miasta liczące każdą publiczną złotówkę, ale ekspert potrafi chyba sobie wyobrazić, że jak coś działa w kraju A oraz B, a także C, D i F to chyba w kraju na P też zadziała?

Czy tylko ja to widzę?

Mam świetny produkt, widzę na slack’u od środka kulturę organizacyjną CitizenLab’u. Wszystko jest poukładane: eksperci od partycypacji tu, programiści tam, promocja gdzieś indziej, zgłoszenia uwag do platformy osobno, dobre praktyki w jeszcze innym miejscu. Nagrody i wysokie oceny międzynarodowych ekspertek i ekspertów, a przede wszystkim kolejne i następne miasta i organizacje na pokładzie: Oslo, dzielnice Paryża, Londynu, Ministerstwo Spraw Zagranicznych Wielkiej Brytanii, Rządy Bermudów i Dominikany, Agendy ONZ. Lepszych referencji na tej planecie mieć nie można.

Czy nie warto dostrzec, że pojawia się w Polsce rozwiązanie, którego celem jest podniesienie zaangażowania obywateli w sprawy lokalne? W końcu nie ma ich znowu szczególnie wiele. Nie licząc rodzimych dostawców, większość poważnych światowych firm w tej branży, z jakiegoś powodu nadal nie uważa polskiego rynku partycypacji za wart uwagi.

O rynku e-partycypacji w Polsce

Wiesz dobrze, jak wyglądają rozwiązania do e-partycypacji i konsultacji w Polsce. Być może sama uczestniczyłaś w ich powstawaniu? Pozwól, że zadam Ci pytanie: czy spełniają Twoje oczekiwania? 

Oto kilka zaobserwowanych trendów.

Cześć miast, zwłaszcza średnich, w ramach dotacji zewnętrznych buduje własny soft. Szczęśliwi, którym udało się zbudować w miarę satysfakcjonujące rozwiązania i zaprzyjaźnić z nimi mieszkańców. To niestety jednak pole gdzie wiele projektów – a wraz nimi – zainwestowane mln euro wpadają do czarnej dziury zapomnienia. Projekty, których żywotność w większości zakończyła się wraz z datą końca realizacji umowy dotacyjnej.

Druga część to miasta, które postanowiły oprzeć się na rodzimych dostawcach. Dotyczy to przede wszystkim rozwiązań do budżetu obywatelskiego – to bardzo przyzwoite, spełniające swoje zadania i cieszące się zasłużoną popularnością propozycje, które umożliwiają polskim miastom realizację ustawowych zobowiązań. Ma być budżet obywatelski? Jest budżet obywatelski.

Ale co z miastami, które mają ambicję sięgać dalej? Co z tymi, które chcą dać swoim mieszkańcom większy wpływ na losy ich społeczności, a nie tylko raz w roku przy BO? Co z tymi, które patrzą poza bezpieczny horyzont odhaczonej konsultacji w biuletynie informacji publicznej? Zwłaszcza z tymi, które prócz konsultacji offline z udziałem ekspertów (takimi jak Ty, spotykającymi się z ludźmi w terenie) chcieliby zaoferować mieszkankom i mieszkańcom udział w dyskusji i decydowaniu przez internet?

Tutaj zaobserwować można pewien trend zwłaszcza w dużych miastach, które zdecydowały się zbudować od podstaw lub sprofilować istniejące rozwiązania open source na miarę własnych potrzeb. To godny uznania ruch, zwłaszcza wobec niedawnego braku alternatywy. Ponieważ nie było wyrafinowanych rozwiązań do zróżnicowanej metodologicznie partycypacji, które mogłyby zaspokajać ambitniejsze potrzeby dużych organizmów miejskich, niektóre z nich zdecydowały się stworzyć własne.

Bądź świadoma ryzyka. Jako CitizenLab obserwujemy podobne decyzje na innych rynkach. W skrócie zobrazuję go tak: tak, jak miasto nie produkuje własnych samochodów, nie zatrudnia konstruktorów, nie buduje linii montażowej po to, aby mieć samochody osobowe, lecz kupuje je od producentów aut specjalizujących się w ich produkcji, tak samo, nie ma sensu produkować własnych rozwiązań typu Civic Tech do e-partycypacji. W dłuższej perspektywie istnieje graniczące z pewnością ryzyko, że, jak to się mawia “wejdziesz w koszty”. Załóżmy, że dzięki perfekcyjnej znajomości własnych potrzeb, Ty, jako miasto wybudujesz rozwiązanie, które idealnie wychodzi naprzeciw potrzebom Twojej społeczności. Pamiętaj wówczas, że w długiej perspektywie będziesz musiała takie rozwiązanie utrzymać. Będzie się zmieniała szybkość łącz, wersji systemów i przeglądarek służących, przepisów prawa, będą się zmieniały upodobania mieszkańców, a wszystko to będzie potrzebowało obsługi.

Czy sprostasz? Czy zbudujesz własny zespół projektowy? A może zlecisz firmie zewnętrznej? Jeśli stało się tak, że już jesteś już w procesie budowy własnego rozwiązania to radzę Ci prędko zamień swój soft w spółkę miejską i natychmiast zacznij go sprzedawać innym miastom, żebyś miała środki na tzw. utrzymanie. Jeśli w porę o tym nie pomyślisz, to za jakiś czas może się okazać, że miejski skarbnik zakręci Ci kurek. Nie chcesz przecież zawieść swoich mieszkańców, którzy zdążyli się już do czegoś przyzwyczaić? Nie straszę. Ostrzegam. Byliśmy świadkami załamania procesów budowy własnego softu w dużych miastach w Belgii i widzieliśmy z bliska ich bolesną porażkę.

CitizenLab specjalizuje się w wytwarzaniu rozwiązania do szeroko rozumianej partycypacji, konsultacji i współdecydowania. Dzięki temu jesteśmy w stanie obniżyć jego koszt i natychmiast reagować na zmiany technologiczne i prawne na danym obszarze. To co raz zostało wytworzone na potrzeby miasta w Danii, nie ma potrzeby być zaprogramowane dla miasta w Wielkiej Brytanii. 

Zaangażowanie ludzi jest wyzwaniem pod każdą szerokością geograficzną niezależnie od tego, czy jest to dojrzała demokracja, czy krzepnący w drugim pokoleniu system. Zbieramy olbrzymie doświadczenie, obserwując różne przypadki, budując odpowiedź na jedno wspólne dla wszystkich pytanie: “Jak zaangażować uczestników?”. Czy nie byłoby wspaniale korzystać z tej mądrości w Polsce? Czy nie byłoby jeszcze lepiej mogąc wnieść swój wkład? Wkład trzech dekad doświadczeń polskich samorządów i ośrodków eksperckich?

Dlaczego nie jesteśmy open source’em?

No więc czego jeszcze potrzebują eksperci od partycypacji, którzy wiedzą przecież, jak trudno jest zaangażować ludzi, aby zachęcić do współpracy wokół czegoś, co może zrewolucjonizować partycypację w Polsce? Co jeszcze stoi na przeszkodzie?

Że CitizenLab nie jest open source’em? No nie jest. Bo gdyby był, to nie mógłby zatrudniać kompetentnych fachowców, którzy są w stanie adaptować rozwiązania do szczególnych potrzeb różnych klientów w zmieniających się warunkach funkcjonowania sieci i postępu technologicznego. Mając doświadczenie 4 lat programowania wiem, że już od bardzo dawna nie jesteśmy w miejscu, w którym jakikolwiek soft może zrobić znajomy informatyk w ramach fuchy po godzinach. Wytworzenie wiarygodnego oprogramowania, a zwłaszcza takiego, z którego ludzie chcą korzystać, wymaga rzetelności, metodologii wiedzy, kompetencji, zorganizowanej pracy zespołów programistycznych złożonych z wykwalifikowanych specjalistów zatrudnionych na pełen etat. To są kwestie zmian zachodzących w serwerowniach, w kolejnych wersjach jakże różnych języków programistycznych, przyspieszających prędkości łącz, stabilności funkcjonowania na różnych poziomach i zmieniających się przeglądarkach internetowych w wersji mobilnej i desktopowej na różnych urządzeniach, różnych systemach, a nawet jego wersjach. Jest 1000 rzeczy których nie da się przewidzieć wytwarzając oprogramowanie, a na co trzeba natychmiast zareagować. 

Bo mamy zaledwie chwilę uwagi, aby poprowadzić użytkowniczkę od wejścia na stronę do oddania głosu, zgłoszenia pomysłu, czy napisania komentarza. Jeśli coś będzie się ładować o kilka sekund za długo, albo okaże się zbyt mało intuicyjne do odnalezienia, to tyle widzieliśmy ją w naszej partycypacji.

Wybudowanie czegoś takiego, jak CitizenLab w wersji podstawowej to lekko licząc rok pracy 2 zespołów programistów: backend i frontend po 4-5 osób każdy: Senior, Mid, Junior, Tester, do tego Project Manager, Project Owner, Scrum Master, UX Designer. Wystarczy przemnożyć tych 10-12 osób przez 12 miesięcy i rynkowe stawki honorariów, aby mieć pojęcie, o jakiej kwocie rozmawiamy. Mnie wychodzi minimum 1,5 mln zł na same honoraria bez sprzętu i narzędzi w tym licencji potrzebnych do organizacji i zarządzania pracą.

To samo wydewelopowanie. A utrzymanie?

Dlaczego dobry soft do partycypacji nie może być tylko open sourcem?

Gdyby CitizenLab był tylko open sourcem, to nie miałby środków na zaangażowanie nie tylko zespołu programistycznego, ale też zespołu ekspertek i ekspertów do partycypacji i konsultacji, którzy projektują i doskonalą zamówienia na konkretne funkcjonalności, które mają przecież służyć większemu zaangażowaniu mieszkańców. To druga i równie ważna grupa specjalistów na której opiera się CitizenLab.

Żeby zaangażować tylu specjalistów trzeba na to pozyskać środki. NGOsy składają wnioski o dofinansowanie. Jeden przejdzie, a następnych 6 nie. Przy budowie długofalowego projektu, który wymaga przewidywanych warunków pracy wysoko wykwalifikowanych specjalistów, nie da się rozwinąć przedsięwzięcia, który ma dziurę między grudniem, a kwietniem, a w ogóle to nie wiadomo co będzie za rok? To jest po prostu niemożliwe. Takie rzeczy to tylko w radiu 357. I mówię to, jako osoba, która była odpowiedzialna za 18 osobową fundację, w której każdy otrzymywał regularną pensję przez ponad 2 lata.

CitizenLab stworzył model biznesowy, który umożliwia samofinansowanie się przedsięwzięcia. Jest to wysiłek organizacyjny wymagający niebagatelnego talentu i to nie mniejszego, niż prowadzenie NGO w Polsce.

To rzeczywistość, w której są rynek, konkurencja oraz sprzedaż, która umożliwia napływ środków do zaangażowania specjalistów. Bez tej istotnej kompetencji – umiejętności sprzedaży – nie bylibyśmy w stanie rozwijać platformy oraz zapewnić stabilnych warunków zaangażowania w projekt, umożliwiając jego adaptację do zróżnicowanych potrzeb samorządów na całym świecie.

Ponieważ jest sprzedaż, jest również marketing i promocja, eksponowanie walorów a mówiąc po polsku zachwalanie rozwiązania. To także wymaga kompetencji, trafnego przemówienia do sceptyków, zrozumienia przyczyn ich obiekcji, pokazania korzyści i możliwości, które nie wyobrażają sobie, że mogą w ogóle istnieć.

Podsumowując, dzięki wybranemu modelowi biznesowemu jesteśmy w stanie spełnić najbardziej wyśrubowane oczekiwania miast i mieszkańców, angażować specjalistów różnych dziedzin, współpracować z lokalnymi partnerami i tworzyć konsorcja projektowe po to, aby dotrzeć do miast i zaszczepiać kulturę oddolności. 

Wszyscy na tym zyskują: mieszkańcy, którzy otrzymują rosnący wpływ na rzeczywistość; miasta, które są w stanie tworzyć politykę cieszącą się poparciem mieszkańców; partnerzy, którzy wprowadzają miasta w kulturę dialogu za pomocą narzędzia, z którym praca to czysta przyjemność.

Czy, aby nie zostałem zaszufladkowany?

Usłyszałem kiedyś w informacji zwrotnej, że jestem zbyt entuzjastyczny, optymistyczny, mówiąc o “prawdziwym kombajnie do partycypacji i konsultacji”.

A jaki mam być, skoro to prawda?

Korporacyjny? Zdystansowany? Chłodny? Garniturowy?

Czy gdybym przyjechał na Forum służbowym samochodem, w modnej marynarce, wyjął supercienkiego maca i pomachał najnowszym iphonem, a niniejszy tekst rozdawała moja asystentka podczas gdy ja popijałbym espresso brylując z najważniejszymi gośćmi w uśmiechu za milion dolarów, to lepiej wpisywałbym się w wyobrażenie przedstawiciela belgijskiego start up’u?

Łatwiej byłoby wyobrazić sobie ze mną rozmowę?

A nawet gdyby tak właśnie było, to czy uważasz, że przestaliśmy mieć wspólny cel?

Czy na końcu najistotniejsze nie jest to, że setki, tysiące ludzi w miastach i miasteczkach włączają się w dyskusje o zmianach klimatycznych, strategię rozwoju miasta, politykę mobilności i wiele, wiele innych spraw?

Zresztą nie musisz patrzeć na CitizenLab przez pryzmat mojej osoby. Wystarczy, że wejdziesz na jedną z platform do partycypacji i konsultacji i doświadczysz jej osobiście.

Niedawno dołączył Wiedeń. Kołaczemy do bram Europy Środkowo – Wschodniej. Rozpoczynamy współpracę z MDM w Bytomiu, dzięki fundacji Soclab i dr Katarzynie Sztop-Rutkowkiej jesteśmy w Augustowie, Wasilkowie, działamy w Nowym Sadzie w Serbii.

Uczciwy biznes, czy najwyższe standardy partycypacji? A może jedno i drugie.

Czy jest coś, z misji CitizenLab’u z czym się nie zgadzasz?

CitizenLab’s mission is to build stronger democracies by making public decision-making more inclusive, participatory, and responsive.

Czy myślisz, że to tylko sprzedażowy chwyt, żeby złowić klientów i wcisnąć im coś, czego nie chcą?

Z pewnością słyszałaś o Społecznej Odpowiedzialności Biznesu (CSR). My nie mamy działu CSR. A to dlatego, że sami jesteśmy jednym wielkim przedsięwzięciem CSRorwym. To biznes, którego przedmiotem działania jest wzmocnienie rdzenia demokracji – udziału mieszkańców. Mamy wypisane na sztandarze cele zrównoważonego rozwoju Agendy 2030 ONZ. Konkretnie 16-ty w brzmieniu: Promować pokojowe i inkluzywne społeczeństwa, […] budować na wszystkich szczeblach skuteczne i odpowiedzialne instytucje, sprzyjające włączeniu społecznemu.

Może jestesmy biznesem, ale gramy do jednej bramki. I powiem Ci dlaczego?

Spróbuj wyobrazić sobie odwrotną sytuację. Sprzedajesz rozwiązanie, które ma służyć partycypacji i konsultacji. Sprzedajesz platformy w modelu licencyjnym na rok, dwa, trzy. Czy będziesz się starała, aby miasto było zadowolone z Twoich usług? Czy będziesz rozwijała platformę? Czy będzie Ci zależało, aby za rok, czy dwa miasto chciało rozwijać e-partycypację by spożytkować środki publiczne na Twoje usługi raz jeszcze?

Coś Ci zdradzę: aby tak się stało będziesz wprost zmuszona promować najwyższe standardy w partycypacji i konsultacji. W czasie współpracy będziesz na każdym kroku podkreślać takie terminy, jak “transparentność”, “zaufanie”, “słowność”, bo tylko tak sprawisz, że narzędzie, które sprzedajesz rzeczywiście wypełni swoją rolę. Tylko w oparciu o uczciwe zasady w komunikacji z mieszkańcami platforma przyciągnie użytkowników i sprawi, że zechcą wziąć udział w konsultacji, a potem skorzystają z platformy znowu i ponownie przy następnej partycypacji.

Tworząc rozwiązanie do partycypacji, które sprzedajemy w odnawialnej licencji, nieustannie musimy dbać o zadowolenie miasta, a to zmusza nas do ciągłego główkowania nad usprawnieniem procesu od strony technicznej, merytorycznej i warsztatowej. I koniec końców okazuję się, że w tej akurat branży najskuteczniejsza jest po prostu uczciwość. Jeśli miasta postępują fair wobec mieszkańców, jeśli coraz szerzej otwierają się na głosy swojej społeczności i z szacunkiem odnoszą się do ich woli, to nie ma takiej sytuacji, w której nie zostałoby to docenione. My zajmujemy się techniczno – organizacyjnym zoperacjonalizowaniem procesu transparentego, masowego dialogu z mieszkańcami. Jednak to co sprawia, że narzędzie osiąga maksimum efektywności to uczciwe podejście włodarzy i personelu ratusza do jego mieszkańców.

Wielkość zaangażowania mieszkańców, ilość uczestników biorących udział w partycypacji na platformie jest wyznacznikiem oceny CitizenLab przez jego klientów. 

I ponownie zapytam: Czy nie o to właśnie chodzi? O maksymalne zaangażowanie uczestników w sprawy społeczności. Czyż nie jest to nasz wspólny cel?

Dlatego CitizenLab to tylko w połowie narzędzie. W drugiej połowie to potężny dział wsparcia merytorycznego i najlepsze praktyki w dziedzinie promocji i komunikacji. To lokalni partnerzy społeczni, którzy pomagają połączyć ratusz i jego mieszkańców. Ekspertki i eksperci od partycypacji.

Czy CitizenLab zabierze mi pracę?

Gdybyś przypadkiem obawiała się, że CitizenLab konkuruje z Twoimi kompetencjami, że zaszyta w kodzie sztuczna inteligencja analizy danych wygra z Twoim doświadczeniem, wiedzą w zakresie partycypacji i konsultacji w Polsce, albo nie daj Bóg, że pozbawi Cię pracy, to odpowiadam – nic bardziej mylnego.

Potrzebujemy ludzi, którzy czują partycypację i wiedzą, jakie to jest wyzwanie – włączyć ludzi do wspólnej sprawy. My dajemy nowoczesne, cieszące się uznaniem i wysoko ocenianie samoloty, ale nadal potrzeba do jego obsługi eskadr pilotek i pilotów, ludzi którzy zrobią z nich użytek, którzy będą uwalniać potencjał społeczny, odwoływać się do zbiorowej mądrości lokalnych społeczności i wzmacniać demokrację lokalną. Potrzebujemy ludzi, którzy patrzą na nowości, jak na szansę – kompetentnych specjalistek i specjalistów z doświadczeniem, które przy pomocy narzędzia w dziesiątkach i setkach miast i miasteczek w Polsce będą zaszczepiać kulturę dialogu, nawyk partycypacji.

To, co staraniem wielu zasłużonych ekspertek i ekspertów budowane jest z mozołem od dekad otrzymuje potężne wsparcie – nowoczesne narzędzie do partycypacji i konsultacji. To wciąż jest praca na lata, na dziesięciolecia, wystarczy dla każdego. To krzewienie czegoś, czego nie da się zadekretować żadną ustawą, ani rozporządzeniem. To krzewienie kultury dialogu na masową skalę. My dajemy narzędzie, ale potrzebujemy Ciebie, aby urzeczywistniać elastyczny, otwarty, partycypacyjny i reprezentatywny proces podejmowania decyzji na wszystkich szczeblach (Cele Zrównoważonego Rozwoju punkt 16.7).

Niczego nie zastępujemy

CitizenLab niczego w gruncie rzeczy nie zastępuje. Ani strony internetowej miasta. Ani konsultacji na żywo, które zawsze pozostaną najwartościowszymi jakościowo sposobami budowy wzajemnego zaufania. Zaprzęgając technologie w służbę spraw publicznych, tworząc tzw. Civic Tech wzmacniamy podmiotowość lokalnych społeczności. Szerokim wachlarzem metod zapewniamy stały kontakt z mieszkańcami, a nie tylko podczas sporadycznych konsultacji w terenie.

Chcemy, aby współudział w losach miasta stał się faktem i stawiamy na dostępność w każdym wymiarze. Zdajemy sobie sprawę, że standardy współczesnej komunikacji to kwestia chwil uwagi. Bój toczy się już nie o to, że coś jest dostępne w sieci w siódmej zakładce pod czwartym linkiem. Jakość rozwiązań służących partycypacji jest wyznaczana przez komercyjne narzędzia, którymi komunikują się dzisiaj ludzie. Intuicyjność rozwiązań, jakie stwarzamy musi być nie mniejsza, niż to, czego doświadczają używając Instagrama, czy Tik Toka.

Możemy się obrażać, że zamiast konsultacji w domu kultury “z poczęstunkiem” ludzie wybierają piwo ze znajomymi lub opiekę nad potomstwem, albo zwyczajnie się z tym pogodzić. Możemy zaakceptować rzeczywistość i jednocześnie dać obywatelkom i obywatelom możliwość współdecydowania w sposób równie prosty co sprawdzenie mejla w autobusie. Ludzie nie pozostają obojętni na to co dzieje się w ich otoczeniu. Potrzebują tylko form wejścia w proces w duchu czasów, w jakich żyją.

Stawka

Dzięki odpowiedniej metodologii możemy znacząco poszerzyć pojęcie konsultacji i partycypacji w Polsce. Widzimy, jak w wielu miejscach rozszerza się ono aż po współdecydowanie. Wspięcie się na górne partie drabiny partycypacji, jakkolwiek trudne, staje się osiągalne zwłaszcza dzięki nowoczesnym narzędziom i lokalnym partnerom, którzy potrafią wkomponować je w miejscowe tradycje i uwarunkowania. Jest to nie tylko szansa, ale też wielka odpowiedzialność dla samorządów i dla wszystkich którzy identyfikują się ze społeczeństwem obywatelskim w Polsce.

Jak dowodzi tego konflikt w Ukrainie, demokracja to nie tylko jakość życia. Wspierając demokracje w krajach Europy Wschodniej, miałem możliwość dotknąć struny łączącej dwa z pozoru odległe obszary: oddolność i bezpieczeństwo. Demokratyczna teoria pokoju – bo o niej mowa – to dostrzeżona przez naukowców zależność między pokojem, a demokracją, która brzmi następująco: nie było w nowożytnej historii wojen między prawdziwymi demokracjami. Nie ma zbrojnych konfliktów między systemami, w których są rzeczywiste rządy prawa i chroniona prawem wolność wypowiedzi gwarantujące uczciwą cyrkulację władzy na obieralnych urzędach. Upraszczając: nie ma wojen między systemami, w których jest silna kultura oddolności. 

Wszędzie tam, gdzie ludzie mają faktyczny i odczuwalny wpływ na to, kto i jak koordynuje ich życie, wybierają na swoich przywódców liderów, którzy chcą się dogadać; którzy ostatnią rzeczą, jaką zrobią będzie posłanie wyborców, ich synów, mężów na wojnę.

Stąd prosty wniosek dla mnie obywatela Polski: jeśli mam za sąsiadów oddolnie zarządzane organizmy państwowe, mogę spać spokojnie. Mam też jasną podpowiedź, jak działać: moją powinnością jest wspierać oddolność u moich sąsiadów. Jednak gdy ta sama oddolność zaczyna być kwestionowana w moim kraju, mam obowiązek wzmacniać ją tu, w Polsce.

Nie ma na co czekać. Polskie samorządy słabną. Mierzymy się z tendencją odwrotu decentralizacji. Potrzebujemy szerokiego konsensusu wobec stojących przed nami wyzwań, by wspólnie zrobić co w naszej mocy, aby wzmocnić oddolność, wzmocnić poczucie wpływu obywateli na rzeczywistość.

To już nie pytanie o kolor ławek w parku, przebieg trasy rowerowej, czy pomysły na rewitalizację parku. To sposób, za pomocą którego możemy przebić dla obywateli drogę do wywierania konkretnego wpływu na rzeczywistość. Codziennie, a nie tylko przed wyborami. Ukorzenić demokratyczną oddolność najgłebiej, jak się da. Nie można pozwolić na to, aby ktokolwiek przeorganizował nam ruch z oddolnego na odgórny. To wielkie edukacyjne wyzwanie, które możemy zrealizować w praktyce. W praktyce partycypacji.

Od naszej postawy zależy tempo rozkwitu partycypacji i konsultacji w Polsce. Od nas zależy na ile szybko i zdecydowanie jesteśmy w stanie wzmocnić system immunologiczny polskiej demokracji tam, gdzie jest ona najbardziej odczuwalna – na poziomie lokalnym.

Chcę by CitizenLab w Polsce włączył się do krzewienia kultury dialogu samorządu z mieszkańcami i mieszkańców z samorządem. 

Jeśli ten cel jest Ci bliski, zapraszam Cię do współpracy z CitizenLab.

Przyjdź na panel “Jak skutecznie angażować do dialogu mieszkanki i mieszkańców? Nowoczesne narzędzia e-partycypacji CitizenLab i Voxly.pl” w poniedziałek o 15:30, aby dowiedzieć się więcej o partnerstwie CitizenLab z Soclab.

Do zobaczenia,

Artur Kacprzak, Polski Partner CitizenLab.